Jest czwarta rano. Na stoliku koło psiego legowiska leży cała sterta ręczników, prześcieradeł, podkładów medycznych, paczek jałowych gaz i gazików oraz chusteczek i ręczników papierowych. Są też wysterylizowane nożyczki, woda utleniona, jodyna, sznureczki, tasiemki i wiele innych. Połowy z tych rzeczy pewnie nie użyję, ale lepiej mieć i nie potrzebować, niż potem na gwałt szukać. Jedno czego użyję na pewno to przygotowana waga i zeszyt z długopisem do zapisania godziny urodzenia i wagi świeżo urodzonych szczeniaczków.
I tak sobie od wczorajszego popołudnia siedzę obok Weny, która właśnie w ramach przygotowań do porodu po raz kolejny „przekopuje” porodówkę, ścieląc sobie w ten sposób gniazdo. To ścielenie jest jednym ze wskaźników nadchodzącej akcji porodowej, kolejnym jest silny spadek temperatury, która zacznie gwałtownie rosnąć gdy wszystko się zacznie, ale kiedy dokładnie szczeniaczki zaczną przychodzić na świat nie wiadomo. Może już za pół godziny, a może za sześć lub dwanaście?
No nic, siedzimy i czekamy. Na zdjęciu zrobionym zaledwie tydzień temu widać jaki wielki jest już brzuch.